środa, 24 stycznia 2018

Sri Lanka dzień 6 - Kandy

Do Kandy wyruszamy rano, mimo że względnie blisko to prawie 3 godziny w aucie przed nami.
Jedziemy przez Dambulla, gdzie znajduje się Złota Świątynia, ale z względów zdrowotnych oglądamy ją tylko przez szyby samochodu.

Kondycja psycho-fizycznia jeszcze nie jest na właściwym poziomie. Jakoś tak bez żaru i emocji podchodzimy dzisiaj do turystyki. 

Po drodze w kilku miejsach mijamy posągi Buddy / świątynie wybudowane na wzgórzach, głównie w kolorze białym i złotym. Fajne, zgrabne, przyjemne dla oka. I tak sobie myślimy, że w Polsce to trzeba z rozmachem i wiejskim przytupem - jak Jezus ze Świebodzina albo to coś o strasznie długiej nazwie z Torunia. A tu mimo iż widoczne z daleka, to jakieś takie stonowane i dopasowane i to mimo iż wszechobecny jest jest ten Ajaztycki, dla nas kiczowaty, wielobarwny wystrój. 

Ale do brzegu. Do Kandy dojeżdzamy po około 3 godzinach. I tutaj w sumie niemiła niespodzianka, bo wyhaczona na bookingu miejscówka okazała się mocno przestrzelona. Po raz pierwszy w historii tak się nadzialiśmy. Zaczeło się od oschłego przywitania przez gospodarza, a później było już tylko gorzej. Pokój nie ten, ilość łóżek nie ta, generalnie opis sobie, rzeczywistość sobie.
Skończyło się względnie krótką awanturą i krzykami, minius taki, że plan na Kandy był na 2 dni, a my chwilowo zostaliśmy w czarnej i to dość daleko od centrum.

Z braku laku zatrzylaśmy na stopa jegomościa w jeepie. Zabrał nas do centrum, pierwotnie chciał 300 rupii, ale dowiózł bez opłat. Poszukiwania noclegu na ostanią chwilę okazało się kłopotliwe.
Wybór padł na Mutton Button. Bez szału, ani czysto ani brudno. I oczywiście internet raz był a raz nie było. Zaklepaliśmy jedną noc, aby nie przestrzelić a dać sobie czas na zastanowienie się co dalej. Brak internetu nie pomagał w planowaniu kolejnych kroków.

A odnośnie jeszcze Mutton Button, położony nawet niedaleko od centrum, ale bez tuk tuka ani rusz. Położony na wzgórzu, więc widok całkiem niezły, ale położony na tak stromym wzgórzu, że aby dojechać musiałem wyskoczyć z tuk tuka i do pchać. Taki to ciężar. 
Wesoło.

Pod wieczór udajemy się do centrum, zobaczyć to co oferuje Kandy i poszukać internetów.
Ani jedno ani drugie nie specjalnie się udaje. Spotykamy za to pierwszych Polaków, sympatyczni Państwo na emeryturze podróżujący sobie przez 2-3 miesiące rok w rok.
Samo Kandy bez szału, główne atrakcje są w okolicach odległych od cetrum lub świątynia przy jeziorze, na ten moment sobie odpuszczamy zwiedzanie i podziwiamy atrakcje z tuk tuka, w tym widoczne bardzo daleka latawce które latają kilkadziesiąt metrów nad ziemią.


Ja się dość mocno obraziłem na Kandy i odechciało mi się pozostawać tutaj dłużej, autorytarną decyzją pakujemy się rano i łapiemy pociąg do Nuwara Elija. Uciekamy zatem w góry i plantacje herbaty. Internety mówio, że to bardzo malownicza trasa pociągiem. Internety nie powiedziały (przynajmniej ja nie znalazłem o tym wzmianki w tych kilku artykułach) że pociąg to owszem i jedzie, klasa 1, 2 i 3 do wyboru. Ale z miejscem siedziącym to już nie takie hop siup, no chyba że z mniej więcej miesięcznym wyprzedzeniem zaklepało się miejsca siedzące. Jakby to powiedzieć PKP (nie mam tu na myśli Polskich Kolei Państwowych).

Będziemy liczyć na cud i wolne miejsce, jeżeli się nie uda, to mamy niewesołe 4 godziny bo dzieciaki, zwłaszcza Krynia, nie są w najlepszej formie.  
A w ramach ciekawostek, pociąg przez te 4 godziny pokonuje dystans 86 km.

Witaj przygodo! Dawno się nie widzieliśmy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli natchnęliśmy Ciebie do wypowiedzi, pisz tutaj: