poniedziałek, 14 września 2009

powrót

Wróciliśmy! Nie do końca cało, nie do końca zdrowo, ale jesteśmy :) Prosto z lotniska do lekarzy, diagnozy? Maciek wrócił z defektem ucha (zapalenie ucha środkowego?), ja z groźnie wyglądającym poparzeniem słonecznym, ponoć dodatkowo podtrutym jakimś zakażeniem. Pierwsze pytanie jakie mi zadała pani dermatolog brzmiało: "czy jadła Pani jakieś mięso leżące na ulicy?" - trochę mnie zbiła z tropu, po chwili dodała, że należy wykluczyć podejrzenie o wąglik. Po krótkiej diagnozie na szczęście wykluczyła ;) Dostałam antybiotyki, nakaz codziennej zmiany opatrunków - za tydzień zejdzie.

Przydatna informacja dla podróżujących na Cabo Verde - bardzo pomocny może okazać się Stoperan! Cdn.

komercyjna twarz Cabo Verde

Po Sao Nicolau wróciliśmy niestety na utarte szlaki, czyli na wyspę Sal, gdzie znajduje się lotnisko obsługujące międzynarodowe loty. Dopłynęliśmy do Santa Maria, jak się później okazało jednego z tych miejsc, gdzie najwięcej jest niemieckich turystów na quadach, w związku z czym też największy ruch na ulicach. Ah jak tu wszystko przeszkadzało. Ulice niby szerokie, a jednak jakb mało przestrzeni dla nas, i dla nich - gości pakietów All Inclusive w bogatych hotelach. Nie dla nas takie wycieczki. Dla nas ważniejsze było Fogo i wszechobecne chmury w kraterze Pico de Fogo, Santo Antao z przepięknymi widokami na rolnicze tarasy, no i delfiny u wrót jednej z wysp.

Poniżej kilka obrazów z komercyjnego Cabo Verde:






piątek, 11 września 2009

typowa kabowerdyjska wioska


Juncalinho wprowadziło mnie w dość melancholijny nastrój - dopiero tutaj widać było tak oczywistą biedę i ubóstwo. No może jeszcze na Fogo, w Chã das Caldeiras, ale to zupełnie inna historia. Juncalinho nie można porównywać do mieszkańców krateru wulkanu.. Jednym słowem - odwiedziliśmy miejsce skromne, ale na swój sposób urocze.

Poniżej migawki z Juncalinho:






troszkę cienia

Na Sao Nicolau odwiedziliśmy urokliwe miasteczko Ribeira Brava (ok. 5000 mieszkańców, a jest to największa wioska na Wyspie). Wygląd iście kolonialny - budynki w stylu portugalskim, parki, ogrody, wąskie uliczki... po prostu przyjemnie ;) Tutaj łatwo znaleźć cień i się zrelaksować pod drzewkiem, bo jest ich znacznie więcej niż w innych miasteczkach. Poniżej kilka zdjęć:


Ciekawostka: Ribeira Brava była przez wiele lat siedzibą kościoła rzymskokatolickiego na Wyspach Zielonego Przylądka.




PS: czy ktoś się orientuje co to za roślina? (poniżej)


I jeszcze kilka zdjęć z okolic Ribeira Brava:




poniedziałek, 7 września 2009

koniec świata na Cabo Verde

Nasza ostatnia wyspa São Nicolau miała 388 km kwadratowych powierzchni i właściwie zjechaliśmy ją w pół dnia. Słońce standardowo od 8 do 20 w zenicie, przez co stojąc w miejscu nie tworzyliśmy ani kawałka cienia - każde drzewko i każdy krzak okazywały się być upragnionym miejscem na odpoczynek.


Do Tarrafal dopłynęliśmy późnym popołudniem, szybkie przygotowania do zejścia na ląd i już jedliśmy kolację w knajpce u Włocha. Na przystawkę dostaliśmy zieloną i czerwoną papkę i cieplutkie bagietki. Pesto! Cała łyżeczka wylądowała na bagietce i sru do buzi, a po chwili łzy napłynęły do oczu, a palący ból w ustach odjął mowę. Później okazało się, że te sosy nazywa się Red Volcano i Green Volcano, a podaje się je aby wypalić złe bakterie w jamie ustnej i żołądku ;) Potem dopiero po dłuższym czasie poczuliśmy smak potraw i alkoholu. Trafiliśmy nawet na koncert miejscowej, międzynarodowej gwiazdy, której pseudonimu artystycznego niestety już nie pamiętam :(

Następnego dnia zwiedzaliśmy wyspę: 45 km długości, 20 km szerokości. Jechaliśmy najgorszą drogą dotychczas i w pewnym momencie dojechaliśmy do Końca Świata.Skończyła się droga w malowniczej wiosce, i dalej w góry można już było tylko osiołkami. Miejscowość nazywa się Cabeçalinho i mam wrażenie, że tutaj właśnie widziałam najbardziej uśmiechniętych ludzi na Cabo Verde ;)






Potem były Ribeira Brava i Juncalinho - jedna bardziej urocza, od następnej. Niepozorny święty Mikołaj zaskoczył nas tego dnia ;) O pozostałych miejscowościach cdn.