czwartek, 1 maja 2014

1 maj w Hamburgu

Wypada 1 maja. Cześć sklepów i śniadaniopodajni zamknięta. Liczyliśmy się z tym, ale piekarnie są otwarte, więc precle są nasze. Planujemy dłuuuuuugi spacer.

Rozpoczynamy znaną nam drogą w kierunku dworca, a ten jest słusznych rozmiarów. Jakby się dobrze przypatrzeć, to miejscami podobny do wrocławskiego, ładny, solidna niemiecka robota. Następnie kierujemy się w kierunku targów, wieży telewizyjnej i „dzielnicy hipsterskiej” – tak przynajmniej zostałem poinformowany przez „miejscowego” Hiszpana. Idziemy w kierunku Außenalster – czyli drugiego , jeszcze większego jeziora niemalże w centrum miasta. Przechodzi się przez mosty, z które rozdzielają oba jeziora, a wokół jeziora  masa biegających ludzi. Chyba  nawet więcej niż Wietnamie. Bardzo ładna okolica, parkowa.
Niespiesznie dochodzimy do pierwszego punktu wycieczki. Wieży telewizyjnej. Zamknięta. W remoncie. Psia kostka, no ale z naszym szczęściem do atrakcji turystycznych nie mogło być inaczej. O wieży więc możemy powiedzieć tyle że jest. Duża, biała i kształtna przy okazji.


Ruszamy dalej, docelowo przystań, po drodze centrum i kompleks parkowy.
Zaczyna się niewinnie przy Sievekingplatz, ot fontanny, ławeczki, kawałek rzeczki w postaci kanału, nawet jedna kaczka się znalazła. Mała przerwa, małe drugie śniadanie i dalej w niemałą drogę. Ku przygodzie.
Dalej już jest tylko lepiej. Lepiej dla nas, jednak pokazuje nam, jak bardzo jesteśmy za standardem europejskim w Polsce. Ale mówmy o przyjemnym.


Dochodzimy do takiego placu zabaw, że kapcie same spadają z wrażenia, a ust samo się wyrywa „das ist wunderbar!” Plac jest podzielony na sekcje, wiekowo dla każdej grupy. Im większe dzieciaki tym większe atrakcje. Ogólnie płynąca woda, kanały i kanaliki, mini zapory, pompy, piasek, huśtawki, ławeczki itd. Mega. Szok i niedowierzanie. Mniejsze dzieciaki biegają w kaloszach, pieluszce i koszulce. Brodzą po wodzie i błocie, zabawa przednia. Niby jest ciepło, ale chyba nie aż tak? Ot kwestia kultury wychowania, nie szczypią się.

Jak już dziecko się wystarczająco ubrudzi, albo zgłodnieje można skorzystać ze specjalnie przystosowanej do tego typu potrzeb budki – z miejscem do siedzenia/karmienia, przewijakiem, bieżącą wodą, prądem i innym udogodnieniami dla rodziców z małymi dziećmi. No mega. Przy naszych standardach, gdy nawet na stacji benzynowej nie ma przewijaka, to jak przeskok z XIX do XXI wieku. Docieramy w końcu na zjeżdżalnie dla starszych dzieci. Koszyk odnajduje się tam w mniej niż 3 sekundy.




Zabawa przednia. Jest super. Jadzi też się podoba, i to tak bardzo, że ciężko ją wyciągnąć i ruszyć dalej w stronę mariny. Po negocjacjach i nakarmieniu kaczek udaje nam się bez awantury opuścić plac zabaw. Ufff… następny cel – Port of Hamburg!

Port of Hamburg, lub jak kto woli Hamburger Hafen położony jest nad rzeką Elbą, położony raptem 110 km od morza. To jak z Poznania do Bydgoszczy J

„Brama do świata” (Gateway to the World), bo tak to też zwą, jest największym portem w Niemczech, trzecim najbardziej ruchliwym w Europie (po Rotterdamie i Antwerpii) i 15 na świecie.
To tak w ramach ciekawostek statystycznych. Wielkość ma znaczenie. Przynajmniej w tym przypadku. Port i tereny go otaczające robią wrażenie. Część deptaku wzdłuż Elby jest niestety w remoncie, jednak można zrobić solidną pętlę oglądając statki, jachty i inne jednostki pływające. Architektonicznie ta część miasta prezentuje się wybornie. Jest tak przyjemnie, że samoistnie z ust wyrywa się łał.



Bardzo przyjemnym dodatkiem do spacerów po porcie jest oczywiście bratwurst und bier. Wyjazdu do naszych zachodnich sąsiadów bez takiego zestawu nie można udać za udany. Szkoda tylko, że na pomysł zwiedzania portu i okolic wpadło jeszcze ćwierć miliona innych osób, no cóż majówka to majówka, niemniej zabieramy ze sobą bardzo pozytywne wrażenia.

Opuszczając portowe okolice natrafiamy jeszcze na manifę „Free Lampedusa”, podczas której najczęściej pojawia się hasło „kein Menschen ist illegal”, bardzo spokojna.

Obieramy kurs na Wyspę Spichrzów (Speicherstadt), gdzie zespół spichrzów, wraz z odrestaurowanymi budynkami tworzy (obecnie) nowoczesną dzielnicę miasta - Hafencity,
Owe spichlerze to (za wikipedią) „największy na świecie kompleks powiązanych ze sobą magazynów zbudowanych w wilhelmińskim gotyku ceglanym” a po polsku – całe mnóstwo cegły i bardzo, ale to bardzo ładne spichlerze. Cudo. Oczywiście wszędzie kanały i woda, która tylko dodaje uroku.




A tak jeszcze apropo uroku (lub jego braku) i okolic HafenCity  - prawie zewsząd z okolic portu i spichlerzy widać Elbphilharmonie, czyli Filharmonie w Hamburgu. Obiekt co najmniej lekko kontrowersyjny w swoim kształcie. Jednym się podoba, drugim mniej, a trzecim w ogóle, my chyba należymy do tej trzeciej grupy. Budowa miała się ukończyć dawno temu, jednak nadal trwa i chyba potrwa J Pieniądze wpompowano przeolbrzymie, filharmonia powstała na bazie starego spichlerza, szklany dach i elewacja maja mieć kształt morskich fal. No cóż, de gustibus non est disputandum.

Ale wracamy do wyspy spichrzów. Bardzo urokliwe miejsce, mosty, kanały, architektura, ochy i achy ze wszystkich stron. Cud miód.


Spacerując powoli dochodzi do miejsc już nam znanych, a to oznacza, że jesteśmy co raz bliżej hotelowego parkingu. Idąc dobrze nam znanymi miejscami, mamy raz jeszcze przyjemność zobaczyć ratusz oraz niemiecką gigantyczną flagę, dumnie i majestatycznie poruszającą się na wietrze.


Hamburg żegna nas tym miłym akcentem, a my wiemy, że jeszcze tu wrócimy. Bo warto.
Pakujemy się do samochodu, kierunek Fritzlar, jeszcze tylko jakieś 330 km i będziemy na miejscu. Wystarczająco dużo czasu, aby 2/3 wycieczki mogło się wyspać J