piątek, 15 maja 2015

Majówka 2015 - Dzień 6 - Chorwacja - Split i Trogir

Ponieważ z Mariny mamy rzut beretem do Splitu, organizujemy sobie tutaj punkt wypadowy na dwa następne dni. Nie nastawiamy się na super ąę wycieczkę, ale będąc tak blisko, szkoda byłoby nie zobaczyć. Już dojezdżając widać, że to drugie największe miasto, natężenie samochodów wzrasta z każdym kilometrem, im bliżej centrum tych ruch mniej płynny, no i w końcu korki, których nie widzieliśmy od kilku dni. Znalezienie miejsca parkingowego w okolicach portu/centrum to też sztuka, a sezon jeszcze sie nie zaczął. Więc tak optymistycznie nastawieni ruszamy zwiedzać Split.

Jest ładnie, przyjemnie, ze straganami, pogoda też w sam raz, ludzi co raz więcej i więcej... Może nie są to dzikie tłumy, ale ostatnie dni spędzaliśmy po miasteczkach/wsiach, niczym partyzanty, więc gwar zaczyna lekko przeszkadzać. Nie jest źle, przeszliśmy "po murach" i uliczkami wewnątrz. Nas nie porwało, ale warto w wolnej chwili zobaczyć Split.




Największą, dla nas, jak się okazało atrakcją było targowisko. Jak wyjeżdżaliśmy z Polski to z nowalijek były "ziemniaki wczesne z Izraela" i "dmuchane truskawki ze szklarni", więc warzywa i owoce, które sprzedawały miejscowe baby z ławki albo prowizorycznego blatu cieszyły nie tylko oczy :)
Mało tego, w końcu udało nam się znaleźć odojaka, na dodatek świeżo ściągniętego znad ognia, nie znamy cen z knajp, ale 100 kun za kilogram wydaje się dobrym interesem. Kolacja będzie dziś wzorcowa.




Apropo odojaka - teoretycznie miejcowe danie, teoretycznie dostępne w większości knajp, przed prawie każdą stoi grill, żeby tę małą świnkę upiec - to wszystko tylko teoria. Praktyka przed sezonem, niczym stare chińskie przysłowie, mówi "żeby zjeść odojaka trzeba się go naszukać". 
Oby przez to czekanie smakował jeszcze lepiej! 

Split nas niezaskoczył ani na plus, ani na minus. Obładowani zakupami na targu, w drodze powrotnej ruszamy na Trogir - miasteczko ze specyficznym układem, z wyspą która jest "architektoniczną perłą". Czyli tak jak wszystko dookoła :)





Trogir okazał się oazą spokoju, perłą architektury jest chyba bardziej z góry (warto sobie kuknąć w google). Wąskie i kręte uliczki są nam już znane, jednak w Trogirze jest to coś. Dodatkowego uroku dodaje z pewnością nadbrzeże i malownicze budynki położone wzdłuż. W jednym z nich znajduje się szkoła, o czym dowiadujemy się opuszczając centrum Trogiru. Ma to swój plus, bo dzieciaki które wyskoczyły na przerwę pobiegły do lodziarni, jednej konkretnej, a to oznacza, że jest ona najlepsza :)
I faktycznie była wzorcowa, nawet jegomość, który nakładał lody wyglądał gustownie. Z ciekawostek kulinarnych - jest nowy smak lodów - facebookowy. Ale nie było na niego chętnych.




Opuszczamy Trogir w bardzo przyjemnych nastrojach.

Wieczorem nastrój jest jeszcze lepszy, na kolacyjnym stole pojawia się zakupiony wcześniej odojak w towarzystwie pieczonych ziemniaków oraz szklanka zimnego Ożujsko, całość doprawiona widokiem na zatokę. Mniam. 

Jutro znów przelot, do miejscowości Klek, tuż przy granicy z Bośnią i Hercegowiną.

Majówka 2015 - dzień 5 - Chorwacja

Rano szybka zbiórka i ruszamy dalej - w kierunku Splitu. Nocleg mamy zaklepany w małej miejscowości Marina, na północ od Split, do przejechania ponad 400 km, chyba ostatni taki długi przelot jadąc na południe. 


Po drodze zatrzymujemy się w miejscowości Šibenik, którego starówka została wpisana na listę UNESCO. Po raz pierwszy czujemy, że jest gorąco, żar leje się z nieba. Bliskość wody niewiele pomaga. Nieestety Šibenik nie jest gościnny dla rodziny z prawie 3 latkiem. Co prawda są place zabaw (z których rzecz jasna musimy skorzystać - Jadzia żadnego nam nie odpuszcza ;)) ale cała starówka, aż po twierdzę to schody, schody i jeszcze raz schody. Pokręciliśmy się trochę po starówce, po schodach i mimo, iż ładnie to na większy spacer nie było ochotników.



Lądujemy w Marinie, apartamenty Darijan, przyjemnie. Dostajemy pokój na parterze, z wyjściem na taras i ogród, a z tarasu widok na zatoczkę. Może nie jest tak zachwycająco, jak w Ice, ale też fajnie. Do tego aneks z pełnym wyposażeniem, cena 25 euro za noc. Przyzwoicie. 

Kolejna miejscowość, która przygotowuje się do sezonu. Zdecydowana większość villi jeszcze jest zamknięta, w pozostałych coś się dzieje, ale bez większego pośpiechu. Podobnie jest w "centrum", przy miejscowej przystani. Czas płynie leniwie, miejscowi okupują kilka ławek i stolików w barze, jest jedna czy dwie otwarte restauracje, więc wielkiego wyboru nie ma. Jest natomiast jedna niezwykle istotna rzecz, a w zasadzie dwie rzeczy - cisza i spokój, a tego też szukamy :)



U gospodarzy biega 3,5 letni chłopiec imieniem Leo (dla Jadzi jest to Lelo), chłopiec jak chłopiec jest się przynajmniej z kim pobawić, ale najważniejsze jest to, że ma motocykl na akumulator! wrrrrrrruuuum. Od tej pory Jadzia mówi na niego "mój chłopak".


sobota, 9 maja 2015

Majówka 2015 - dzień 4 - Chorwacka - Ika

Ika ach Ika, można się zakochać.
Śniadanie w takich okolicznościach to czysta, niczym niezmącona przyjemność.
Ika, ach Ika...

Pierwszy cel na dziś - kierunek południe i miejscowość Lovran, jakieś 2 km pieszo. To tam kończy się promenada i chyba też cała Opatija Riviera. Spacer w iście wakacyjnym tempie - tuż nad wodą, a po drugiej stronie skałki albo kilkusetletnie wille - przepięknie zdobione, całość dopełniona zielenią ogrodu.


Lovran niczym wielkim nie porywa, miejscowość, jak wiele w tym rejonie. No może jest jedna rzecz, którą pokochała część wycieczki. Lody. Lody "dark black", czyli mocno czekoladowe, aż czarne lody. Wzorcowe. 

Popołudnie spędzamy w Opatija - jako miasto widać że najlepiej rozwinięte w ciągu całej riviery. Ale też nic wielkiego. Największą okoliczną atrackją są widoki i promenada. A to jest w każdej miejscowości.
Urokliwe, ale mimo wszystko wolimy spędzać czas w Ice.



Kolacja w znanej nam już knajpie. Tym razem na stół wjeżdżają krewetki, plejskavica i mix mięs, całość doprawiona lokalnym winem. Niebo w gębie. Próbujemy też dwa trunki - bambus i misz-masz. Czyli czerwone wino z fantą oraz białe wino z colą. Do wypicia, ale raz w życiu, żeby wiedzieć jak smakuje ;)

Aha, wieczory w Ika w czasie (prawie)pełni są wyjątkowe...   


piątek, 8 maja 2015

Majówka 2015 - dzień 3 - Włochy/Chorwacja

Dzień trzeci rozpoczynamy nieśpiesznie. Plan na dziś to dojechać do Chorwacji, niby 300 km. niby taki był plan, ale szkoda opuszczać Ca' Savio.
Pierwszy plan zakładał dojazd do Puli, w trakcie drogi ewoluował i padło na Rijekę. Finalnie stanęło na tym, że zobaczymy co jest w Opatija lub okolicach, gdyż to początek Opatija Riviera. 

Pierwsze przymiarki do znalezienia noclegu były przestrzelone, ale pokazały mniej więcej obraz sytuacji cenowej. W końcu zatrzymaliśmy się w miejscowości Ika. I to był chyba strzał w 10.
Zatrzymaliśmy się w Villa Ika, trwały co prawda przygotowania do sezonu i były dostępne tylko dwa pokoje, ale najwyraźniej czekały właśnie na nas. Negocjacje cenowe nie przyniosły oczekiwanego skutku, chociaż trochę udało się urwać - 30 euro za noc, za pokój dwu osobowy. Spodziewaliśmy się nieco innych cen, ale te są chyba wywindowane przez Włochów. Zresztą, zobaczyliśmy pokoje i taras i wiedzieliśmy, że to miejsce jest dla nas.


Wyjście z pokoju bezpośrednio na potężny taras z widokiem na małą zatokę z kilkoma jachtami i motorówkami, a heeeen daleko Rijeka oraz wyspy Krk i Cres. Wygląda magicznie, a mając świadomość, że w całej Villi, a przede wszystkim na tarasie, oprócz nas nikogo nie będzie powoduje kumulację pozytywnych uczuć.

Jest super! 
Tak jak super wygląda Opatija Riviera ze swoją blisko 12 kilometrową promenadą. 
Już wiemy, że tutaj ciężko się nudzić.





Wieczorem ruszamy do miejscowości obok - Ičići - do poleconej knajpy o nazwie Lučica.
Jezu jakie fantastyczne jedzenie - grilowane szprotki, (dla nas nowość) krewetki w panierce, czy bałkańskie Ćevapčići. Występuje lekki problem z warzywem do obiadu, jest cebula i ajwar na liściu sałaty. Z drugiej strony patrząc - po co komu warzywa skoro mięsa jest dużo i jest pierwsza klasa? ;)


PS. Opatija jest prodziecięca! Co jakiś czas bezpośrednio przy promenadzie występują place zabaw. Gro atrakcji dla wszystkich :)



poniedziałek, 4 maja 2015

Majówka 2015 - Włochy - dzień 2 - Wenecja

Plan na dziś - Wenecja. Nie trzeba się nad tym dużo rozwodzić.
Nie pali się, w końcu jesteśmy na urlopie :)

Prom łapiemy około godziny 12:00, ogółem promy pływają tutaj jak autobusy u nas. Prom do Wenecji kosztuje 14 euro od osoby (tam i z powrotem), jest jeszcze opcja za 20 euro, wtedy wliczona jest "komunikacja miejska" po Wenecji. Płyniemy około 40 minut (z międzylądowaniem w Lido), wysiadamy w niemalże w centrum, 3 mostki od placu św. Marka.

Jak na termin przed właściwym sezonem turystów jest dużo, z opowieści wiemy, że to i tak mało. Wpadamy więc w ten potok ludzi i chcąc niechcąc przemieszczamy się razem z nimi, nie ma opcji, żeby uciec w jakąś uliczką, tam też tłumy. Nie planujemy zwiedzać kościołów, ani bazylik. Kolejki do większości z nich i tak są nasto- lub dziesięciometrowe. 




Na początek plac św. Marka, później Most Zakochanych i przemieszczanie się możliwe mało zatłoczonymi uliczkami. Gondole suną jedna za drugą, chociaż suną to chyba zbyt optymistyczne stwierdzenie. Na szerokich kanałach jeszcze jakoś płyną, w wąskich przesmykach raczej stoją w korku. Cena ok. 90 euro za 30 minut. Miejske tramwaje wodne wypełnione po brzegi, ale sprawnie przemieszczają się po Wenecji. Pogoda dopisuuuuje, 20 kilka stopni. Ciepło, nie gorąco. 





Wenecja jest taka, jak ją opisują. Urokliwa, trochę tajemnicza, piękna, dziesiątki mostków i ścieżek. Na minus, przytłaczająca ilość turystów. To troche psuje wrażenie. Ale nie ma się co dziwić. Podczas gdy jedliśmy obiad minęły nas 2 potężne crusery, kolejne dwa widzieliśmy jak wypływają. 


Przespacerowaliśmy się chyba wokół wszystkich największych atrakci Wenecji, mając dość tłumów, daliśmy się lekko ponieść i zdecydowaliśmy się na zobaczenie Wenecji od strony wody. Stanęło na 100 euro, za lekkko ponad 40 minut pływania łodzią motorową. Przepłynęliśmy niemalże cały Canal Grande i wyspę/dzielnicę San Polo. 
Nie-sa-mo-wi-te. 
Cisza, spokój, pełen relaks, uspokajająco-przyjemny brak ludzi, no i zupełnie inna perspektywa na Wenecję. Jedne z najlepiej wydanych pieniędzy w życiu.





Powrót - tak jak przybycie. Prom przez Lido i po chwili jesteśmy na miejscu. 
Dzień pełen wrażeń i atrakcji. Dobry początek weekendu, oby tak dalej!

sobota, 2 maja 2015

Majówka 2015 - Włochy - dzień 1

Majówkę czas zacząć!

Plan jest z grubsza nakreślony, reszta będzie improwizacją. To co jest pewne to to, że w okolicach Wenecji mamy zaklepane dwie noce. Dalej jest plan na Chorwację, z dojazdem do Dubrownika, ale jak to wszystko się zakończy jeszcze nie wiemy :)

Tym razem Koszyki On Tour z rodziną. W takim wymiarze, jeszcze tego jeszcze nie było.

Startujemy z Poznania, godzina równo 20:45, cel miejscowość Ca' Savio. Plan ambitny - uwinąć się w 13 godzin.

Finalnie, dojeżdżamy po 16 godzinach na camping w Ca' Savio. To miejscowość oddalona ok. 50 km drogą od Wenecji, w linii prostej trochę mniej. Najważniejsze jest to, że tuż obok, w miejscowości Punta Sabbioni, jest przystań promowa, z której regularnie kursują promy do Wenecji. Samiuśkiego centrum Wenecji. Z tej w samej przystani w P. Sabbioni odchodzą również promy na wyspę Murano. Najbardziej znaną ze szkła. Ale nie o tym.

Camping Ca' Savio, to ogromna przestrzeń przygotowana na dziesiątki (ponad setke? dwie?) camperów i namiotów + domki, ale o campingu później. 
Mamy zaklepany domek (5 osób dorosłych lekko wejdzie) 62 euro za noc + o zgrozo! 40 euro za sprzątanie. Za dwa dni wychodzi 162 euro + klimatyczne. Ok, jest przed sezonem, ale uwzględniając położene, ilość dni i warunki to cena do zaakceptowania.

Dzień pierwszy po zmęczeniu podróżą traktujemy lekko rozruchowo. Na rozgrzewkę bierzemy plac zabaw. Jadzia też musi rozprostować nogi :)
Mała rundka po campingu i zaczyna padać. Co prawda zapowiadali opady, ale we Włoszech? to się nie godzi ;) na szczęście na jutro, na Wenecję, pogoda ma być wzorcowa.

W bieganiu po placu zabaw lekki deszcz może i przeszkadza, ale w spacerze po okolicach przystani promowej i po cyplach już nie. Po drodze mijamy jeszcze, ciągnącą się od lat, budowę spec zapory, która ma chronić Wenecję przed zalewaniem. Konstrukcja sporych rozmiarów. Całość robi bardzo fajne wrażenie.





Jeszcze kilka słów o campingu. Co prawda nasze doświadczenia w tym temacie są raczej skromne i dotyczą polskich ośrodków, ale coś tam wiemy.

Ca' Savio camping to cholernie duży obszar, z miejscami na campery, namioty, z różnorakimi domkami do wynajęcia. Wygląda że domki są odświeżane, albo stawiane od zera. W domkach kuchnia i łazienka z prysznicem (przynajmniej te, które widzieliśmy) dla pozostałych duże i czyste wspólne sanitariaty. Na miescu jest też sklep i restauracja, basen dla dużych i kilka brodzików dla tych mniejszych, no i plac zabaw. Główne alejki wyasfaltowane, pozostałe dobrze utwardzone. Co istotne morze jest za płotem, a z terenu campingu jest kilka wyjść na piaszczystą plażę. Czysto, schludnie i wygląda na dobrze zorganizowane. Ceny chyba mogłyby być ciut niższe.
Aha, jeden mały problem - w domkach standardowo nie ma zapewnionej pościeli, są poduszki i prześcieradło, kołdry/koca brak, a mimio, iż temperatura jest całkiem przyjemna, to domki w środku jeszcze nie zdążyły się nagrzać i wieczorem i nocą jest chłodno/zimno, na szczęście można pożyczyć koce (dla szeregu naszych domków za darmo).



Wieczór ciepły, prognoza na jutro optymistyczna. Wenecjo szykuj się!