poniedziałek, 29 stycznia 2018

Sri Lanka dzień 18 - Hikkaduwa

Polubiliśmy pociągi, nie dość, że mamy szczęście bo trafiamy miejsca siedzące - a pociągi dobrze wypełnione, może nie tak jak na zdjęciach że ludzie jadą na zderzakach lokomotywy, ale dużo osób stoi - to jest względnie komfortowo i tanio. Jak barszcz, albo jeszcze bardziej. 
Dla porównania, dojazd na dworzec tuk tukiem to koszt około 200 rupi, a bilety dla naszej czwórki też okolice 200 rupii, w zależności od dystansu.

A jak już przy pociągach jesteśmy - lokomotywy to tylko dizle, tabor z lat bodajże 60, ale też trafia się coś nowszego z 2008 czy 2010 rok - ale to zdaje się na długich trasach i też nie zawsze. Nawet te stare są w niewiele gorszym stanie niż np SKM w trójmieście (te niebiesko-zółte, trochę nas tam nie było) względnie czysto, nie licząc wiatraków na sufitach, bo te oblepione brudem równo. No i właśnie, banalnie prosty sposób na "klimę dla ubogich" wystarczą 3 wiatraki - takie najprostrze biurowe - na suficie i od razu robi się przyjemniej.





W Hikkaduwa jesteśmy po 11, trafiamy na dużego tuk tuka, także podróż 2 km do hotelu upływa przyjemnie. Sama Hikkaduwa, to dość duża, a w zasadzie długa miejscowość, mocno nastawiona na turystów trzech kategorii - surferów, imprezowiczów i Rosjan. Pasujemy jak pięść do nosa :)
Tak czy inaczej Hikkaduwa to długa ulica wzdłuż wybrzeża, po jednej stronie ulicy hotele/hostele/homestaye z bezpośrednim zejściem na plaże, albo sklepiki z pamiątkami, biżuterią, knajpami. Po drugiej to samo, z tym, że bez zejścia na plażę.

Ilość napisów po rosyjsku jest jak, cytuję pewnego Szwajcara, "ilość polskich napisów Londynie".

Plaża długa, z knajpami albo szkołami surfingu, fale duże i długie, niestety znowu mocno skaliste dno, ale poprzeplatane łatami piasku. Można szaleć.

To co istotne z naszego puntu widzenia to dobrze zaopatrzony supermarket, po ponad 2 tygodniach powiało dość mocno cywilizacją, nie było wszystkiego czego potrzbowaliśmy, ale zapasy pielucho-słoiczkowo-przekąskowo-herbaciane w znacznej mierze zostały uzupenione, trafiła się również dawno nie widziana lemioniada w szklanej butelce. Dorosła część wycieczki lubi to.



Zamieszkaliśmy po tej stronie ulicy co nie ma bezpośredniego zejścia na plażę, w Bright Sunshine. Czysto, schludnie, przyjemnie. Free Wi-Fi standardowo jest ale i tak częściej go nie ma.
Przybytkiem zarządza bardzo sympatyczna i uczynna rodzinka - rodzeństwo. Gość zna kilka słów po polsku, bo swego czasu pływał na dużych statkach, często z Polakami.

Jest piątek, zostaliśmy uprzedzeni, że za płotem będzie impreza i zaproponowano nam zmianę pokoju, na taki położony z drugiej strony budynku, dalej od imprezowni, miło że zaproponowali, ale brak okna i praktycznie brak tarasu spowodował, że zaryzykujemy. Party zasadniczo trwa do 1 w nocy, ale jak się goście dobrze bawią, to i nieco dłużej.

Dziewczynki zasnęły bez problemów, mimo iż impreza rozkręcała się z godziny na godzinę, finalnie kończąc się po godzinie 4 w nocy. Muzyka na szczęście ogólnoświatowa, w Ella za oknem trafiła nam się impreza z lokalnymi hitami, to był koszmar.

Plan na jutro - dojechać i zobaczyć Galle.




niedziela, 28 stycznia 2018

Sri Lanka dzień 17 - Weligama

Dzień jeszcze większego lenia, od rana coś nie możemy zastartować, ale też nikomu na tym nie zależy. Plan ustalony - jak się dzieciaki wybawią i wyśpią na miejscu to idziemy na plażę, a później do AVM.

Generalnie jest tak, że o 11 jak słońce zaczyna grzać to do godziny 13-14 ciężko wytrzymać bez cienia/klimatyzacji. Od 14 jest nieco lepiej, a od 16 to już mocno z górki. Około 18 słońce zaczyna się chować.

W związku z czym od kilku dni bawię się w Cejrowskiego (coś w stylu, jadę z pamięci "do wody, szast prast, wytrzepać i powiesić, po chwili sucha"). No to ja tak samo. Jest więc zestaw plażowy i zestaw wyjściowy. Do tego inne przepierki, nastawialiśmy się na laundry service, ale ciężko tutaj z tym. Dodatkowo patrząc na przyzwyczajenia i podejście do kwestii czystości miejscowych, to czasami nawet lepiej prać i suszyć samemu.

Do tej pory dwa razy korzsytaliśmy z "opcji prania", za siatkę ubrań około 7$, ale i jakość prania i sposób suszenia nie przemawia do nas. Jedno z prań dostaliśmy ze stadem mrówek, bo suszenie odbywało na się żywopłocie. A tutaj, jak skończyło się miejsce na suszarce i wewnętrznym płotku to swoje ubrania suszyli na wysypanym pod domem żwirze. 

Plan nakreślony rano spełniamy w 100%, a Sameera Villa i dzisiaj zaskakuje nas na minus.

Pojawił się problem, przy którym brak światła to nie problem. Ciśnienie wody jest tak małe, że podgrzewacz nawet na nią nie reaguje i nie ma zamiaru jej podgrzać, a jedynie przepuszcza przez siebie. Po kolejnych minutach nie ma też zimnej. Da się z tym żyć, ale dyskomfort znaczny.

Ok, to nie wina Sameera Villa, ale niesmak pozostał. Tutaj po prostu nie może być normalnie.
Od jutra nowe miejsce - Hikkaduwa. A do Hikkaduwa dostaniemy się pociągiem. Około godziny i 20 minut jazdy. Nawet jak będą tylko stojące to damy radę. 



Sri Lanka dzień 16 - Weligama

Z pomocą przychodzi google maps. Kilometr z haczykiem od nas, w przeciwną stronę niż plaża główna znajdują w bezpośrednim sąsiedztiwe Jungle Beach oraz Turtle Bay. Idziemy. 
Strzał w 10. 

Malutkie zatoczki, cień na plaży i z drzew i z materiałowego daszka. Jadzi do szczęścia potrzebny jest jedynie strój kąpielowy. Niestety Krynia nadal od wody trzyma się na dystans. 




Jest fajnie, do okolic centrum Weligamy udajemy się tylko w jedno miejsca. Na wprost dworca autobusowego znajduje się knajpka AVM (polecana w lonley planet) gdzie serwują całkiem smaczne jedzenie, a przede wszystkim soki świeżo wyciskane, pare setek smaków do wyboru od pojedynczych do mieszanych. Taki wybór, że nie wiadomo od czego zacząć.



Dzień zleciał na, a to nowość, plażowaniu.

Tak jeszcze aprpopo Turtle Bay - są tam dwie czy trzy budki z jedzeniem, korzystamy z tej najbliżej naszego miejsca plażowego.
Prowadzi ją kilku zupełnie niepasujących tu gości. Chociaż może nie tyle niepasujących, co niespotykanych tu gości. Wyglądają jak hinduscy rastafaranie. Jednym z większych wyzwań było dla nich skręcenie lolka na plaży przy dość silnych podmuchach wiatru. Do teraz nie wiem, dlaczego nie robili tego w budzie. Jednocześnie dostaliśmy propozycję 5 gram za jedyne 4.000 rupi (jakieś 90 zeta). Patrząc na to przez pryzmat ich oczu i humoru jakość do ceny na bardzo dobrym poziomie ;)
Ale na gotowaniu też się znają, zrobili takie paluszki rybne, że dziewczynkom do teraz uszy się trzęsą na samo wspomnienie. 
Zamówiliśmy też Shawarama z kurczakiem (pierszwy raz na Sri Lance coś takiego nam wpadło w oczy), coś na kształt wrapa, z tym że warzywa są lekko zgrilowane/podsmażone na płycie. A to powoduje, że całość jest ciepła i wyczuwa się nutkę grilla (niestety połączoną z tłuszczem nie pierwszej świeżości). 

Dziewczynki chyba już złapały odpowiedni rytm i przyzwyczaiły się na dobre do klimatu i Sri Lanki ogółem. Z jedzeniem też od kilku dni sytuacja opanowana - głównie ryba, do tego podjadają coś z naszych talerzy - przeważnie makaron lub ryż, do tego miejscowe przekąski. 

W Sameera Villa jak w Lidlu, codzień coś nowego. Dzisiaj wywaliło prąd w pokoju i to w momencie kąpania dziewczynek. Także kończyliśmy w stylu górników z przodka, w świetle czołówki. Na szczęście podgrzewacz wody, był na osobnym obwodzie.

Wycieczkę do Galle na razie odpuszczamy. Jutro znowu Turtle Bay.

Sri Lanka dzień 15 - Weligama

Dość leżenia na plaży w Tangalle, ruszamy w kierunku Weligama. Tam też są plaże.
Do przejechania mamy około 40 kilometrów, pociągu na tej trasie nie ma, więc wybieramy się tuk tukiem.

A w ogóle, brawo my. Dopiero 14 dnia zajarzyliśmy że tuk tuki są małe i duże. Zdecydowana większość to małe i to te głównie pracują jako taksówki. W związku z tym, zażyczyliśmy sobie dużego tuk tuka. Wszystkie klamoty w bagażniku, wewnątrz dużo miejsca. Ochy i achy.

Jedziemy.

Po drodze 3 przystanki.
Blow Hole czyli miejsce, w którym przy dobrym układzie (chyba głównie przypływ/odpływ + siła fali) woda tak się kompresuje w naturalnym otworze skał, że powstaje coś na kształt gejzeru.
Oczywiście trafiliśmy na taki moment, że woda nie tryskała. Tryskała rano. Standard.
Niemniej powstała przyjemna mała wycieczka i rozprostowanie kości.

Zasadniczo chyba nie jest warte swojej ceny (250 rupi od dorosłego), nawet jak tryska wodą.




Kolejny przystanek to latarnia morska w Dondra w najbardziej wysuniętym na południe miejscu Sri Lanki. Nie dostępna do zwiedzania. Teren wojskowy. Standard.
Latarnię zobaczyliśmy, ale z perspektywy kilkudziesięciu metrów.



Przejeżdzaliśmy też przez Matarę, jedno z miejsc, które braliśmy pod uwagę, aby się zatrzymać.
Dobrze zrobiliśmy, to co nas odstraszało to wielkość miasta i rzeka, która ma tu ujście, zatem syfiasta woda przy plaży prawie gwarantowana. 
To co widzieliśmy przez te kilka(naście) minut w Matare, potwierdziło nasze przypuszczenia.

A calkiem niedaleko latarni morskiej jest i posag buddy którego wysokość odpowiada wysokości fali tsunami która trafiła Sri Lankę kilka lat temu.


Trzeci przystanek to świątynia buddy, posąg wysoki na kilka pięter, "obudowany" świątynią, której ściany zdobią rysunki buddy. Rysunków jest kilkaset/kilka tysiecy. Są wszędzie, jeden przy drugim, na wszystkich ścianach i sufitach. Rysunki super, budda jak na europejskie standardy lekko kiczowaty, niemniej całość prezentuje się lepiej niż Jezus ze Świebodzina. I tak sobie właśnie zacząłem rozmyślać o standardach....





W Weligama zatrzymujemy się w Sameera Villa. Niby spoko, czystość na poziomie standardowym Sri Lankowym. Mogłoby być lepiej. I oczywiście "free Wi-fi" jest, ale tylko na tarasie i to też aby aby. Do tego brak światła w łazience, ale do wieczora ma być naprawione.

Na plus gospodarz - widać że nawet się stara i nawet mu zależy.
Podrzuca nas na główna plażę.

I tutaj odczuwamy mały dyskomfort. Plaża duża, zasyfiona, zaniedbana. W porównaniu z Tangalle.. Nawet nie ma co porównywać.

Fale już inne, pod surfing, ale i do zabaw przy brzegu też się nadają. Przynajmniej nie ma kamieni.
Przy plaży również te drewniane stelaże dla rybaków. A w zasadzie "rybaków" bo trzeba zapłacić, aby któryś tam się wdrapał i do pamiątkowego zdjęcia poudawał że łowi.

Całkiem niedaleko również wyspa na której jest ośrodek, a która kiedyś należała do Kylie Minogue.  Wejście do tegoż wodą, po mieliźnie. Ot taka atrakcja.

Zaczynamy tęsknić za Tangalle, tam na plaży razem z nami w szczytwym momencie było maksymalnie 15 osób. Rozważamy opcję pojechania do Galle, aby zwiedzić miasto.








 

Sri Lanka dzień 14 - Tangalle

Jest tak fajnie, że zostajemy noc dłużej niż pierwotnie planowaliśmy. I tak się zastanawiamy czy gdzieś nie pojechać... Ale nie, jednak plaża.


Żówie na Rekawa Beach odpuszczamy. Niby połowa wycieczki mogłaby jechać, a druga połowa spać. Ale jakoś nie ma ducha , aby iść w takie rozwiązanie. 

Sri Lanka dzień 13 - Tangalle

Dzisiaj plaża i plaża. Z wydarzeń innych - byliśmy w sklepie. A tak to plaża.
Krynia nadal coś nie może się odnaleźć na plaży, niby się pobawi w piasku, ale do wody się nie zbliża.




Być może pojedziemy na żółwie do/na Rekawa Beach. Jedyny minus jest taki, że jest sens tam jechać po 20:30, a to trochę późno.

Sri Lanka dzień 12 - Tangalle

W końcu trafiliśmy porządną bazę noclegową.
Cenowo pół pólki wyżej, ale przynajmniej czysto i przestronnie. Widać ocean, co prawda skrawek, ale zawsze, no i szumi. Ale nie ma czasu na siedzenie w hotelu skoro można siedzieć/leżeć na plaży?

5-7 minut spacerem znajduje się mała zatoczka. W sam raz dla nas. Jeżeli można się do czegoś przyczepić to kamienie, a w zasadzie skałowate dno, są przesmyki na 4-5 metrów szerokości z piaskiem i tam też się bawimy.




To na co trzeba uważać, to siła wody, która z jednej strony bardzo ułatwia zabawę i wypływanie z wodą na plażę, a drugiej strony jednak potrafi mocno "zassać" z brzegu do wody. Ale o tym uprzedzano w wielu miejscach.

Jako iż rozpoczynamy plażowanie, to zbieramy każdą muszelkę, a w zasadzie każdą muszelkę która się rusza. Bo na oko 10-20% procent fajych muszelek ma już właściciela w postaci małych krabików, 




Relaks, plaża I tak już chyba będzie do końca.
Jedyne co, to Kryni ocean i plaża coś nie specjalnie pasują.

sobota, 27 stycznia 2018

Sri Lanka dzień 11 - Udawalawe (safari), Tangalle (plaże)

Samon zjawia się punktualnie. Jedziemy zatem do Udawalawe, na drugie safari, a później do Tangalle. Od Tangalle już do końa będziemy non stop w obrębie plaż.

Zastanawialiśmy się czy wybrać Udawalawe czy może Yale National Park. W Yale w sezonie, a taki właściwe trwa jest ponoć dużo więcej turystów. Wypadło zatem na Udawalawe National Park.
Kierowca z polecenia kasuje około 50 dolarów, do tego bilety, niemalże drugie tyle. Cały Jeep nasz, 4-5 godzin na to, aby dojechać do parku, pojeździć po nim i pooglądać zwierzaki.

Sam park zdecydowanie różni się od tego w okolicach Sigiriya. Jest większy, dużo mocniej porośnięty krzakami i drzewami, zwierzaków też więcej.


Na dzień dobry słoń, a później to już się posypało zwierzakami - "wodne" bawoły (water buffalo), słonie, ptaki wodne, słonie, ptaki nie wodne (m.in. znany nam z Malezji hornbill), słonie, jaszczurki, słonie. A jak już przy słoniach jesteśmy to trafiło nam się do oglądania 2 tygodniowe słoniątko. Permanentnie chowające się/zastawiane przez mamę i ciotki. Bo trafiło nam się stado wyłącznie żeńskie, samiec alfa chwilowo miał dość i sobie poszedł, jak zatęskni to wróci.









Widzieliśmy też walkę słoni/słonic - płci nie udało się ustalić, widok dwóch słoni walących się głowami robi wrażenie, z drugiej strony bliskość słoni (bo same podchodziły bliżej) i świadomość tego, że jak się zdenerwuje, podejdzie i sieknie z bliska, to będzie boleć. 



No i dla mnie najważniejsze - widzieliśmy krokodle. Najpierw w dwóch jeziorkach tylko oczy wystające ponad taflę wody, a później bodajże 7 sztuk wygrzewających się na słońcu. MEGA


W ogóle, to trafił nam się przewodnik sokole oko, to co gościu był w stanie zobaczyć, to ja nawet nie.
Zauważył (prowadząc jeepa po wertepach) głowę jakiejś jaszczury wystającą nad pieniek. Tylko głowa - wielkości średniej śliwki, koloru mocno zbliżonego do pnia, na którym siedziała. Przynajmniej wiadomo za co pobiera pieniądze.




Było super, nawet mimo tego, że nie widzieliśmy leo.

Po wszystkim obieramy kurs na Tangalle, do którego dojeżdzamy około 21. Ciemnawo, ale ocean już słychać, od jutra będzie też go widać i czuć.

Jutro oficjalnie zaczynamy plażowanie. Patrząc na prognozę pogody, ci którzy nie stosują kremów z filtrem +50, "strzaskają się na mahoń".






Sri Lanka dzień 10 - Ella

Miało być śniadanie na tarasie, na dachu, z widokiem. A wyszło jak zawsze. Wiatr gwiżdze tak, że przyjemności z tego nie będzie. No cóż śniadanie w pokoju też ma swoje uroki.

Dzisiaj dzień lenia i to z przytupem. Krynia zasnęła niedługo po śniadaniu, więc w ruch poszły kolorowanki, książki (na topie Karolcia), i inne tego typu.

Plan na dzisiaj zrodził się samoczynnie - spacer do miasta, z odejściem na kolejowy 9 Arches Bridge. No i tak spacerując dokulaliśmy się do punktu widokowego na tenże most. Punkt widokowy był o tyle fajny, że można znowu było usiąść do kolorowanek, a był na tyle niefajny, że widok na most był dość mocno ograniczony. Rzecz jasna było odejście w busz do mostu, ale początek tejże ścieżki nie zachęcał do przemierzenia jej z dzieckiem na rękach, a inaczej mówiąc nie porwał nas aż tak, żeby się się na niego dostać.






Wybraliśmy opcję dnia leniwego - kilkanaście minut spacerem w kierunku miasta i lody na tarasie z widokiem na jedną z dolin. Cisza i spokój.

Później, dalej niespiesznie miasto, suweniry, kolejna drzemka i tak dalej i tak dalej.
Potrzeba nam tego było, dziewczynkom zwłaszcza. Odżywają i chyba już przywykły do Sri Lanki.

Jutro kolejny intensywny dzień, przerzut do Tangalle z przystankiem w Udalawawe National Park. Tam safari - liczymy na słonie, krokodyle i leopardy. Jedziemy z Samonem, Jadzia już szaleje ze szczęścia na kolejne spotkanie z nim. Ma gość podejście do dzieci.