Drugą przerażającą rzeczą, która nas właśnie nawiedziła jest fakt, że gdzieś zostały Jadziowe sandały. Najprawdopodobniej w autobusie, jak przebudzeni w środku nocy wysiadaliśmy w Mersing, no cóż na plaży jej się nie przydadzą, postaramy się je odzyskać. Na razie bedzie chodzić w tym co nam zostało.
Odstanie w pierwszej kolecje okazało się przestrzelonym pomysłem, w tej kasie dowiedziałem się, że mam iść do kasy numer 8. Po odstaniu swojego w kasie numer 8 dowiedziałem się, że trzeba mieć już bilet, a bilet zabookowany wcześniej, trzeba odebrać w kasie numer 3...
Na szczęście Marta już walczyła w kasie numer 3. Odebrała bilet, termin rezerwacji biletu jest mało istotny. Bilet na wczoraj, jest ważny dzisiaj. Już z biletem, w kasie numer 8, dowiedziałem się, że muszę teraz iść do kolejki obok, wpisać się w zeszyt i tam mnie dalej pokierują. Dobiega godzina 06:00. Ludzie powoli zaczynają wchodzić na prom, a my w lesie...
Ja w kolejce probuję ominąć jedną czy dwie osoby, Marta z partyzanta z boku próbuje się wpisać na listę. W koncu nam się udaje, wpisaliśmy się na listę, teraz mamy iść do budki obok po... bilet. Nie wiemy o co chodzi ale idziemy. Oczywiście ustawiamy się w złym miejscu, ale ochrona nas naprowadza na właściwe tory i odbieramy bilet i jakąś przepustkę.
Przepustkę zabiera ochrona po chwili, bilety mamy te same które dostraliśmy na początku, nadal nie wiemy o co chodzi, ale możemy wejść na prom do miejscowości Tekkek.
Istne szaleństwo. Na szczęście zakonczone sukcesem.
Uf.. siedzimy na promie, można próbować odespać noc.
Prom płynie niecałe dwie godziny, dziewczyny śpią prawie całą drogę, ja około godziny i zaczynam zwiedzać prom. Uwagę jako pierwsza przyciąga toaleta, dziękuję, będę trzymał aż do wyspy Tioman.
metr dalej, znajduje się tylny pokład, bardzo mały, ale za to jakie widoki. Ah, to może jednak będzie dobry dzień.
Około 09:00 schodzimy z promu. Już z kei widać, że woda jest krysalicznie czysta, a widoki zaczynają zapierać dech.
Znalezienie śniadania nie jest trudne, acz wybór dość ograniczony, zamawiamy miejscowe rzeczy. Jakieś dziwne placki, smaczne, okraszone jajkami sadzonymi, ryżem, prażonymi orzechami i, chyba, szprotkami. Albo innymi małymi rybkami prosto z rusztu.
Dziewczyny idą na plac zabaw (w końcu!), mimo iż jest rano, niezacieniona część placu jest gorąca jak suurówka w piecu hutniczym. Ja szukam transportu. Jeżdżą przeważnie Toyoty Hilux, ale cena zaczyna się od 70RM, za dużo szukamy dalej, inny strzela 50RM, ale po negocjacjach staje na 40. Może być. Małe Suzuki więc jest ciasn, plecaki i wózek jadą na bagażniku przywiązane sznurkiem.
Jedziem około 30 minut. Przez dżunglę, głównie pod górę, ciasną i krętą dróżką, po drodze widzimy dwa razy stadko małp - rodzice z małymi, super!
Szybki check-in i lądujemy w domku (chalet) w "kompleksie" Rainbow Chalet. Ów kompleksto 8 czy 9 kolorowych domków, z zejściem prosto na plażę, a po 30-40 metrach plaży zaczyna się morze. Miejscowość Juara. Położona w zatoce, po lewej dżungla, za nami dżungla, po prawej dżungla, przed nami morze i piaszczysta plaża. Nie mam słów aby określić jak tutaj jest cudownie.
Jest piasek, plaża, słońce, woda i ludzi jak na lekarstwo.
Szanowni Państwo, mam niezwykłą przyjemność ogłosić, że rozpoczynamy WA-KA-CJE !!!!!!
Wieczorem, mimo iż jeszcze było względnie jasno, podczas kolacji zaczęły dobiegać nas dziwne dźwięki. Pierwsze skojarzenie, skrzeczące stado małp, ale to nie małpy. Dopiero gdy zaczął pojawiać się cień latającego stworzenia, dotarło do nas, że są tutaj nietoprze! Obsiadły 2 czy 3 palmy, za dnia skrzeczą i się przepychają na pod palmowymi liśćmi, wieczoram i w nocy latają, rzucając na piasku cień niczym Batman. A wielkie jak kruki. Na szczęście przesiadują kilka palm od naszego chaletu.
Wiadomość dnia jest taka, że Jadzi wyszedł ząb. Siedemnasty już, czyli wyskoczyła piątka, górna, po Jadzi prawej stronie. I dziecku dopisuje jeszcze lepszy humor.
Dobranoc!