czwartek, 28 lipca 2011

Svalbard dzień 4 – środa


Pobudki nie planowano, było wiadomo, że dziś przynajmniej do późnego popołudnia nie wyjdziemy z Longyearbyen. A skoro nie wyjdziemy Spiritem, to wyjdziemy pieszo – kierunek lodowiec. Gdy wszyscy już się poubierali w ubrania hi-tec termo coś tam coś tam i wyszliśmy na pomost okazało się, że właśnie trwa wielka akcja odpychania kry, która rzuciła się na inne jachty i zaczęła przestawiać pływające pomosty. Goście [bardzo przystojni Norwegowie ;) – przyp. Marta] ubrani w skafandry skaczą po krach, rzucają się do heroicznie do wody, przeciągamy liny z pomostu na pomost itd.


Akcja trwa, dowodzi nią siwy dżentelmen, sądząc po ilości gwiazdek na pagonach jakiś el comendante, prawdziwy teksas ranger. Patrzy, przygląda się i na hasło uruchamia wyciągarkę w swojej wypasionej Toyocie. Respect


Po akcji w końcu udaje nam się wyruszyć. Mamy strzeblę na plecach, więc przechodzimy skrajem miasta. Tuż obok kościoła, a w zasadzie kościoło-kawiarni. Pierwszy raz coś takiego widzimy. Kościół, który tylko z zewnątrz wygląda jak kościół, otwarty 24/7 w środku zawsze są termosy z ciepłą herbatą, kawą i ciasteczkami. Kościółek jest piętrowy. Na parterze szatnia, miejsce do zmiany obuwia - nawet są kościelne kapcie na zmianę! W zasadzie w większości miejsc typu muzeum, kościół, bank, urząd itd. zdejmuje i zostawia się buty w sieni, a dalej boso lub w kapciach. Na piętrze kościół nie wygląda jak kościół, który znamy z Polski i krajów ościennych. Wygląda raczej jak przytulna kawiarnia. Stoliki, krzesełka, ciepła przyjemna atmosfera, w jednym rogu stoi dwuletni miś zastrzelony w 1987 w drugim, skromny ołtarz. Czuję, że jak kra nie odpuści w niedzielę przejdziemy się na mszę.


Za kościołem w stronę lodowca w zasadzie już nic nie ma, góry, skały, strumyk, głazy i widoki, jakich nie ma nigdzie indziej. Niedaleko za kościołem pierwszy pit stop, ubrania hiper termo de lux aktywne okazują się, dla większości osób, założone w zbyt dużej ilości.
Idziemy dalej, cisza spokój, ptaszki, ale czekamy głównie aż wyskoczy jakiś lisek. Niestety drań nie chce się pokazać. Po kilku kilometrowym marszu rozdzielamy się na dwie grupy – jedna wraca do miasta, druga szturmuje górę dalej aż nie dojdą do lodowca. Druga grupa dochodzi do lodowa i widzi liski, pierwsza widzi czarno białego ptaszka.


Po powrocie na Spirit One większość osób myśli tylko o jednym – jak się urwać spać, tak aby nikt nie zauważył, chociaż jest dopiero 6 po południu ;)


Lód jakby powoli zaczął odpuszczać. Wiemy, że w okolicy już jest wrocławska Panorama, która w nocy z czwartku na piątek będzie miała wymianę załóg. Jednak na chwilę obecną port jest zamknięty dla jachtów, będą mieć przeprawę, aby się wymienić. Panowie kapitanowie z kilku jachtów ustalają, że w czwartek o godzinie 8 rano, przy porannej kawie zapadnie decyzja czy wychodzimy z Longyearbyen w konwoju (w kupie raźniej) czy zostajemy.
Co przyniesie kolejny dzień – zobaczymy, wy przeczytacie o tym w kolejnym odcinku sagi pod groźnie brzmiącym tytułem „Koszyki on tour” a może raczej Koszyki w Longyearbyen” ?


Svalbard dzień 3 – Wtorek


Pobudkę zaplanowano na godzinę ósmą rano. Tutaj trzeba precyzować czy rano czy wieczorem, o każdej porze dnia i nocy jest tak samo jasno, słońce w zasadzie tak samo mocno świeci, jedynie zmienia położenie. Gdy wiesz, że jest po dziewiątej a pod pokładem cisza wiedz, że coś się dzieje. A w zasadzie nic się nie dzieje, bo lód nie ustąpił, a może nawet go przybrało. Wiadomo już, że dziś przynajmniej do późnego popołudnia nie wyjdziemy z Longyearbyen. A skoro nie wyjdziemy z portu to, chociaż wyjdziemy do miejscowego muzeum. Longyearbyenskie muzeum, nie licząc ceny wstępu bardzo przystępne. Sterylnie czyste, a to głównie w związku z obowiązkiem ściągnięcia obuwia przed wejściem do muzeum :) Eksponaty są na wyciągnięcie ręki, do obejrzenia z każdej strony, a nie tylko przez szybę gabloty.


W muzeum trochę historii, misie, wieloryby, ptaszki wszystko ma swój ciekawy opis również po angielsku. Jednak największe wrażenie zrobił chillout room. Podłoga wyłożona skórami fok, poduszki z foczych skór, panoramiczne okna (a na nich wiersze o Svalbardzie) przez które widać okoliczne, jeszcze nieco ośnieżone szczyty tych bliższych i tych bardziej oddalonych gór, dla chętnych przyjemna muzyka w bezprzewodowych słuchawkach. Można mentalnie odpłynąć. Niektórym się to nawet udało ;)


Podczas gdy jedna grupa zażywała chwile relaksu, druga grupa (uderzeniowa) walczyła w porcie z wściekle atakującą krą. Syzyfowa praca, robota głupiego to mało powiedziane, można by stworzyć prawo płynącej kry – raz odepchnięta kra, powraca. Niestety z koleżanką. Icebergi kręciły się więc po porcie, co chwile przypływając do Spirita, niektóre powracały tak często, że zastanawiałem się czy nie nadawać im imion i zapraszać na ciepłą herbatę, bo ile tak można pływać w zimnej wodzie?


Gdy wybiega Niemiec i krzyczy „Help, we are sinking” wiedź, że coś się dzieje. Niemcy na wyczarterowanym norweskim jachcie mieli mniej szczęścia niż my. Złośliwa kra rzuciła im się na śrubę, robiąc w którymś miejscu przeciek. Po szybkiej i skutecznej akcji ratunkowej sytuacja została opanowana. Dla nich zabawa na Spitsbergenie się skończyła.
Tym sposobem mijał kolejny dzień. W między czasie w końcu przypłynął S/Y Eltanin, po dowództwem kapitana Różańskiego juniora [tutaj polecamy artykuł z Polityki o Eltaninie, gdzie doskonale jest opisana specyfika tego jachtu: ;) http://www.polityka.pl/swiat/obyczaje/1514880,1,reportaz-pociagajaca-arktyka.read]. Także wieczorem byli goście.

wtorek, 26 lipca 2011

Svalbard dzień 1 i 2 – podróż i pierwsze wrażenia

Zaczęliśmy w niedzielę, z Poznania do Warszawy. Wszystko cacy, o czasie, lądowanie udane. Dobrze się zaczyna. i z tą myślą poszliśmy po bagaże. A tu zonk, bagażu Koszyka nie ma i nie wiadomo kiedy będzie. Ale tupnąłem nóżką, zrobiłem groźną minę, lekko się rozpłakałem i plecak się znalazł. Również w niedzielę z 1,5 godzinnym poślizgiem wystartowaliśmy do Kopenhagi, bez większych przygód. Jedna stacja metrem, 150 metrów piechotą i dzięki czekającemu już na nas Dennisowi, mogliśmy przyłożyć głowę do poduszki. Noc krótka, bo o 7:20 lecieliśmy dalej przez Oslo, Tromso aż do Longyearbyen (poniżej zdjęcie jak lecimy – tak to naprawdę my, foty robiła ekipa z pokładu jachtu :)).



Samo Longyearbyen niewiele się zmieniło od czasu, gdy byłem tu ostatnio. No pojawiły się dwie nowe rzeczy: zator lodowy w Adventfjorde i jeszcze większy zator lodowy w Isfjorden.
Adventfjorde jest odnogą Isfjorden, w którym znajduje się Longyearbyen. Jesteśmy odcięci od wielkiej wody, chwilowo przyspawani do pomostu, bo ani w prawo ani w lewo, najstarsi miejscowi górale nie pamiętają takich zatorów w tym miejscu w lipcu. Może jutro będzie lepiej.
Będąc jeszcze na lotnisku dowiedzieliśmy się, że po drugiej stronie fiordu siedzi sobie misiu. Po szybkim zaokrętowaniu padła jedyna słuszna decyzja. Zrzucamy dingi i płyniemy oglądać misia! Czekał na nas. Siedział tyłem do wody i kukał przez prawe ramię czy już patrzymy czy jeszcze nie. Chyba zniecierpliwiony tym czekaniem wziął sprawy w swoje łapy. Wlazł do wody 4 łapami, coś krzyczał – niestety po norwesku i niewiele zrozumieliśmy, stawał na 2 łapach, albo nerwowo rzucał głową. Dobry początek: pierwszy dzień i pierwszy misiek.


Pod wieczór, czyli około godziny 23, gdy słońce było prawie w zenicie postanowiliśmy się wybrać na mały trip – zdobyć najbliższą górę i podziwiać zatokę. Bez większych problemów, ale dużym nakładem sił udało się zdobyć przedszczyt szczytu ;)



Widok robi wrażenie, a kra jakby ustępowała… Zapowiada się niezły drugi dzień na Svalbardzie, chociaż to cały czas Spitsbergen i wszystko może się wydarzyć.
Oj gdyby tylko nie ten lód, to dawno bylibyśmy w drodze jeszcze dalej na północ…

niedziela, 24 lipca 2011

Svalbardzki savoir-vivre

Na stronie wyprawy "Svalbard 2011 dalej są smoki...", którą organizuje bliski naszym sercom Jacht Klub AZS Wrocław na jachcie Panorama znaleźliśmy fajny artykuł o arktycznym savoir vivre. Miłej lektury: http://www.svalbard2011.pl/2011/07/07/arktyczny-savoir-vivre/

PS: 
Za 2 godziny i 20 minut startujemy z Poznania.

PS2:
Chabon jak to będziesz czytał, pamiętaj o smsach z wynikami ;)

sobota, 23 lipca 2011

Spitsbergen - startujemy!

Od powrotu z poprzedniego wyjazdu minęły 4 miesiące, w tym czasie zjechaliśmy pół polski (zachodnia część) wzdłuż i wszerz. Na blogu nie wiele się działo, głównie z powodu braku czasu. Retrospektywy się twórczo tworzą. tak. My tu gadu gadu, a już jutro startujemy w kolejne miejsce, tym razem kierunek północ. A konkretniej daleka północ, czyli Spitsbergen!

otóż, za wikipedią:

Spitsbergen – największa wyspa Norwegii, położona w archipelagu Svalbard, na Morzu Arktycznym. Powierzchnia ok. 39 tys. km², górzysta (do 1717 m n.p.m.), w dużej mierze pokryta lodowcami. Odkryta w 1596 roku przez Barentsa. Na wyspie znajduje się stała polska stacja badawcza Hornsund. Populacja około 3 tys. mieszkańców, rozwinięte rybołówstwo, kiedyś wielorybnictwo. Największe miejscowości to Longyearbyen oraz Barentsburg.

Ja już tam byłem, Martuśka nie. Obiecałem, że kiedyś tam pojedziemy i słowa dotrzymuję, a co mi tam :]

Będziemy się zatem raczyć kołem podbiegunowym przez prawie 2 tygodnie. Do zobaczenia oprócz landszaftów są: misie, foki, delfiny, wieloryby, lisy, renifery, ptaszki. Trzeba zobaczyć wszstko, zwłaszcza misia. Białego misia.

Zanim się dostaniemy na Spitsbergen czeka nas 5 starów i 5 lądowań, a wygląda to tak Poznań - Warszawa - Kopenhaga (tu ukłony dla Gosi, Sławka, Justyny i Denisa za zorganizowanie lulu) - Oslo - Longyearbyen, by w końcu trafić na przepiękny s/y Spirit One [link].

I chyba tyle tytułem wstępu, a Svalbard wygląda tak:

wtorek, 12 lipca 2011

Wietnamskie pyszności

W ramach retrospekcji powróćmy jeszcze szybko do tych wszystkich pyszności, jakie jedliśmy/piliśmy w Wietnamie, bo trzeba przyznać, że kuchnię mają wyśmienitą! Staram się nie rozpamiętywać kilku sytuacji, gdy po zamówieniu kurczaka, dostałam prawie, że opierzoną jego szyjkę ;) ponieważ zdarzyło się to tylko w jednym miejscu, a właściwie całą resztę wspominam z cieknącą ślinką ;)

Słowa nie oddadzą tego tak pysznie jak zdjęcia, zatem poniżej skrót fotograficzny :)