Po krótkim milczeniu powracamy z nowinkami z Wietnamu! ;) W ciągu ostatnich trzech dni zrobiliśmy dość dużo kilometrów: najpierw z Sa Pa do Lao Cai, tam łapiemy nocny pociąg do stolicy. W Ha Noi od razu ze stacji kolejowej do biura Sinh Cafe Tourist, z którymi udajemy się do Ha Long Bay - do tego miejsca daje to nam jakieś 500 km.
Ale było warto :) Do Ha Long Bay wystartowaliśmy spod biura kilka minut po godzinie 8. Po drodze zbieraliśmy kolejnych uczestników wycieczki: w sumie było nas 13 osób - całkiem niezła mieszanka kulturowa (Polacy :), Hiszpanie, Chińczyk, państwo z Danii, Holendrzy, Brytyjka, Kanadyjczycy i jeden gość z Arabii Saudyjskiej). Przewodził nami T/Ti/Tea (fonetycznie "Ti"), młodziutki Wietnamczyk, który dopiero drugiego dnia nauczył się wymawiać MARTA, wcześniej byłam dla niego Sophie ;) Jazda samochodem pomiędzy miastami to wyzwanie - niby ograniczenie prędkości do 80 km/h, a jednak nie stosują się do żadnych, pozostałych zasad drogowych, jak np. wyprzedzanie na 4, nawet gdy z przeciwka jadą inne samochody/skutery. Czyli tzw. wietnamski standard drogowy :)
Zatoka robi ogromne wrażenie - pierwszego dnia pływamy pomiędzy wyspami, zwiedzamy największą jaskinię - Suprise Cave. Faktycznie duża, ale jak to Wietnamczycy lubią i potrafią, niestety dość kiczowata :( Dużo bardziej podobały się nam sztolnie w Górach Sowich ;)
Ha Long Bay, podobnie jak inne wietnamskie rejony przywitało nas mgłą, na szczęście taką malutką i niepozorną. Szybkie zaokrętowanie i w drogę ku wyspom. Zatoka Lądującego Smoka jest jednym z najsłynniejszych i najczęściej odwiedzanych przez turystów miejsc w Wietnamie, co zresztą widać już w porcie - na 2000 wysp - słupów przeróżnych kształtów wystających z wody, przypada 1000 łódek kursujących codziennie po całej zatoce.
Zatoka robi ogromne wrażenie - pierwszego dnia pływamy pomiędzy wyspami, zwiedzamy największą jaskinię - Suprise Cave. Faktycznie duża, ale jak to Wietnamczycy lubią i potrafią, niestety dość kiczowata :( Dużo bardziej podobały się nam sztolnie w Górach Sowich ;)
Z późniejszych atrakcji:
- zwiedzamy jedną z pływających wiosek - mieszkańcy utrzymują się z połowów oraz uprawy morskiej fauny i flory ;)
- dla chętnych kajakowanie - my się nie decydujemy, jest dość zimno, do tego chłodny wiatr, choróbska nam nie pomogą w dalszej podróży ;)
- krótkie plażowanie na jednej z wysepek - obserwujemy tutaj mecz piłki nożnej przewodników z kolejnych junk boatów ;)
- kolacja na naszej łodzi - stół pełen owoców morza: krewetki, kraby, kałamarnice, ostrygi
- miało być też karaoke i łowienie kałamarnic, ale coś się rozeszło - towarzystwo preferowało rozmowy na tematy przeróżne ;)
Wrażeń tego dnia jednak nie było końca... Po wejściu do pokoju nasze uszy dobiegł specyficzny odgłos, coś jak połączenie drapania i odgłosu jaki powstaje przy jedzeniu krakersa. Dobiegał zza łóżek. Koszyk sprawdził z latarką i za łóżkiem nic nie było, jednak w ciasteczkach, które otworzyliśmy i zostawiliśmy na później znaleźliśmy robale - na oko karaluchy, a raczej karaluszki. No nic, nie ma ciasteczek, coś za łóżkiem drapie (albo wcina nasze ciasteczka!), przyjemnego snu nie będzie. Koszykowi bardzo szkoda było tych ciasteczek, bo przywiezione z Polski, korzenne w czekoladzie.
Drugi dzień w Ha Long Bay, to mgła - ha! A to nowość, zimny wiatr. Ale to nadal zatoka HLB i widoki rzucające na kolana. Zaproponowano nam wycieczkę do pływającej wioski, w wiosce wycieczkę bambusowymi łódeczkami do jaskiń z jeziorami. Brzmi ciekawie, 5$ za osobę już mniej. Decydujemy się jednak, chyba najgorzej wydane 5$. Wycieczka krótka, bez szału, jaskinia - to przecisk pod skałą, do wnętrza wapiennego słupa, a jezioro - to morska woda tam się znajdująca. No nic, miejscowi mają niezłe dniówki. Pływająca wioska już robi inne wrażenie, ale czuć mocną rękę komercji.
Co najgorzej wspominamy z tych dni to powrót do Ha Noi: o ile przyjazd do zatoki odbył się fajnym busem, ze względnie duża ilością miejsca, to powrót już tak dobrze nie wyglądał. Do busa, który z zewnątrz wyglądał na oko 12-16 osobowy zmieściło się 27 osób, ponieważ miejsca siedzące znalazły się także w przejściu pomiędzy fotelami. I w ten sposób, w mało komfortowych warunkach po 4 godzinach docieramy do Ha Noi, miasta którego nie możemy przetrawić.
Później łapiemy nocny pociąg do Hue i oto jesteśmy :)
Drugi dzień w Ha Long Bay, to mgła - ha! A to nowość, zimny wiatr. Ale to nadal zatoka HLB i widoki rzucające na kolana. Zaproponowano nam wycieczkę do pływającej wioski, w wiosce wycieczkę bambusowymi łódeczkami do jaskiń z jeziorami. Brzmi ciekawie, 5$ za osobę już mniej. Decydujemy się jednak, chyba najgorzej wydane 5$. Wycieczka krótka, bez szału, jaskinia - to przecisk pod skałą, do wnętrza wapiennego słupa, a jezioro - to morska woda tam się znajdująca. No nic, miejscowi mają niezłe dniówki. Pływająca wioska już robi inne wrażenie, ale czuć mocną rękę komercji.
Co najgorzej wspominamy z tych dni to powrót do Ha Noi: o ile przyjazd do zatoki odbył się fajnym busem, ze względnie duża ilością miejsca, to powrót już tak dobrze nie wyglądał. Do busa, który z zewnątrz wyglądał na oko 12-16 osobowy zmieściło się 27 osób, ponieważ miejsca siedzące znalazły się także w przejściu pomiędzy fotelami. I w ten sposób, w mało komfortowych warunkach po 4 godzinach docieramy do Ha Noi, miasta którego nie możemy przetrawić.
Później łapiemy nocny pociąg do Hue i oto jesteśmy :)
Do tego miejsca mamy za sobą jakieś 1600 km podróży. O tym co dzieje się aktualnie w centralnym Wietnamie dowiecie się w następnych odcinkach :) Tymczasem pozdrawiamy z pięknego, słonecznego i względnie spokojnego Hue.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli natchnęliśmy Ciebie do wypowiedzi, pisz tutaj: