W nocy wiatr ustał. NY Alesund zaczęło wyglądać zupełnie inaczej niż dzień wcześniej. Mieścina ta jest najbardziej wysuniętą na północ zamieszkałą osadą na Svalbardzie. Jest ona tak duża, że komunikacja odbywa się głównie na rowerach, wystarczy dobrze zakręcić korbą na starcie i już się jest na drugim końcu miasta ;) samochodów w zasadzie się nie używa. Nie ma tam również zasięgu GSM, aby nie zakłócało/wpływało na pomiar promieniowania kosmicznego – stoi tutaj wielka antena, która to właśnie zlicza.
W NY Alesund uzupełniliśmy zapas słodkiej wody. Nie wiadomo czy w Isfjorden jest jeszcze lód i czy da się stanąć w porcie w Longyearbyen, a kolejne załogi również muszą cos pić. O 12:30 wyszliśmy w kierunku Isfjorden. Początkowo na silniku, w końcu postawiliśmy żagle, fun, fun, fun, dobrze wiało, kierunek słuszny, prędkości bardzo zadowalające, widoki super, nawet słońce czasami wychylało się z za chmur. Na cos takiego czekaliśmy prawie ponad 10 dni. Warto jednak było poczekać. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o bazę Uniwersytetu Toruńskiego, do którego właśnie kilku ludzi i sprzęt dostarczył Eltanin.
Bez zatrzymywania się, jednak dostojnie i powoli przepłynęliśmy obok, wymieniliśmy uprzejmości i złapaliśmy kurs na Poolepynten – może tym razem będą morsy? Idealnie w punkt, just in time, w sam raz po kolacji dojechaliśmy do cypelka Poolepynten, a tam czekały już na nas morsy! Na pierwszy rzut oka wyglądały jak 6 ciemnych klusek leniwych. Wielkie, tłuste, zbite w jedną kupę morsy. Dopiero, gdy podpłynęliśmy bliżej jeden z nich, chyba głównodowodzący stadem, zaczął się poruszać, pokazywać kły i machać tymi śmiesznymi płtewonóżkami i płetwami bocznymi (nazwy wymyślone na poczekaniu, mogą być nieprawdziwe). Szał. Kilka minut i rundek wokół, sesje zdjęciowe i filmowe. Mega widok. Do kolekcji brakuje już chyba tylko wieloryba, ale o tego na tej wysokości może być ciężko.
Po morsach łapiemy kurs na Isfjorden i Longyearbyen. Zobaczymy jak wygląda sytuacja lodowa w fiordzie. Od tego będzie zależało gdzie się zatrzymamy, w końcu za niecałe 1,5 dnia będziemy się żegnać i łapać samolot do Polski.
W NY Alesund uzupełniliśmy zapas słodkiej wody. Nie wiadomo czy w Isfjorden jest jeszcze lód i czy da się stanąć w porcie w Longyearbyen, a kolejne załogi również muszą cos pić. O 12:30 wyszliśmy w kierunku Isfjorden. Początkowo na silniku, w końcu postawiliśmy żagle, fun, fun, fun, dobrze wiało, kierunek słuszny, prędkości bardzo zadowalające, widoki super, nawet słońce czasami wychylało się z za chmur. Na cos takiego czekaliśmy prawie ponad 10 dni. Warto jednak było poczekać. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o bazę Uniwersytetu Toruńskiego, do którego właśnie kilku ludzi i sprzęt dostarczył Eltanin.
Bez zatrzymywania się, jednak dostojnie i powoli przepłynęliśmy obok, wymieniliśmy uprzejmości i złapaliśmy kurs na Poolepynten – może tym razem będą morsy? Idealnie w punkt, just in time, w sam raz po kolacji dojechaliśmy do cypelka Poolepynten, a tam czekały już na nas morsy! Na pierwszy rzut oka wyglądały jak 6 ciemnych klusek leniwych. Wielkie, tłuste, zbite w jedną kupę morsy. Dopiero, gdy podpłynęliśmy bliżej jeden z nich, chyba głównodowodzący stadem, zaczął się poruszać, pokazywać kły i machać tymi śmiesznymi płtewonóżkami i płetwami bocznymi (nazwy wymyślone na poczekaniu, mogą być nieprawdziwe). Szał. Kilka minut i rundek wokół, sesje zdjęciowe i filmowe. Mega widok. Do kolekcji brakuje już chyba tylko wieloryba, ale o tego na tej wysokości może być ciężko.
Po morsach łapiemy kurs na Isfjorden i Longyearbyen. Zobaczymy jak wygląda sytuacja lodowa w fiordzie. Od tego będzie zależało gdzie się zatrzymamy, w końcu za niecałe 1,5 dnia będziemy się żegnać i łapać samolot do Polski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli natchnęliśmy Ciebie do wypowiedzi, pisz tutaj: