Lecimy klasycznie – Ryanairem z Poznania. Lotnisko w Poznaniu, po przebudowie drugi terminal, światełka, tu miga tam błyszczy, szkło, aluminium i w ogóle och! i ach! w końcu mamy już XXI wiek.
Dobre wrażenie szybko zostało zatarte, gate z którego Ryanair odlatuje z Poznania to obciachowy namiot, zamiast posadzki płyta OSB czy inne drewnopochodne ustrojstwo. Oto Polska właśnie.
Wyraźnie odróżniamy się od pozostałych pasażerów, po pierwsze podróżujemy z dzieckiem i wózkiem, po drugie nie mamy ze sobą słoików, po trzecie wyglądamy jak turyści. Sam lot lekko opóźniony, więc i na miejscu lądujemy z lekkim poślizgiem. Na szczęście odbiera nas Kondziu. Szybki transport na przystanek, bo ostatni autobus odjeżdża za chwilę.
W zasadzie w ostatniej chwili wsiedliśmy do autobusu, następny byłby rano, a z lotniska jest kawał drogi. Przejeżdżamy przez znaczną część Dublina, Kondziu pokazuje w którym apartamentowcu mieszka jakiś znany aktor, którego nazwisko mi wyleciało z pamięci, mijamy most w kształcie harfy, która jest w herbie i jednym z symboli Irlandii.
Jadzia, mimo zaledwie około 30 minutowej drzemki w samolocie na kolanach mamy, trzyma się dzielnie chociaż już pod koniec trasy przysnęła. Na tyle skutecznie, że bez problemów i bez otwarcia oczu dała się przełożyć do wózka.
Kondziu zaklepał nam spanie w Kingston Hotel w Dún Laoghaire, ma być łóżeczko dla Jadzi. I było, ale dopiero po kilkunastu minutach i po zbudowaniu przez nas prowizorycznego i zabezpieczonego przed ucieczką posłania ;) Dobry timinig, ale najważniejsze, że jest. Największą zaletą Kingston Hotel jest jego bliskość z portem jachtowym, widok na zatokę oraz bar, w którym zawodowo leją Guinnessa. Niestety widok z okien naszego pokoju wychodzi na podwórze :/
Ale nie narzekamy, idziemy spać z nadzieją na szybkie spotkanie z Dziadkiem i Spiritem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli natchnęliśmy Ciebie do wypowiedzi, pisz tutaj: