czwartek, 25 stycznia 2018

Sri Lanka dzień 7 - Nuwara Elija

Na dworzec docieramy tuk tukiem, obładowani, ale mamy już patent jak się do niego pakować, aby się zabrać na raz.

Dworzec na wejściu wrażenia nie robi, ot dwie kasy i wyjście na peron. Kupujemy bilety, dwie i pół sztuki. Bilety to małe kartoniki koloru fioletowego, ulgowy bilet to przecięty na pół cały bilet :)
W sumie 400 rupii, czyli jakieś 10 pln.


W głębi dworca już dużo fajniej, tablica odjazdów to stara drewniania konstrukcja, z drewnianymi zawieszkami z kierunkami odjazdów i zegarami obok. Zegary mogą nie wskazywać właściwej godziny gdyż Jadzia się do nich dorwała i poustawiała czas Warszawski, Tokijski i Nowo Jorski.
Przy wejściu na perony (a przy okazji koniec toru, bo stacja nie jest przejezdna) stoi kontroler, sprawdził bilety, poopatrzył na nas i zapytał - chcecie rezerwacje miejsc w klasie 2? Mam dwie.
Cuda Panie cuda!
Pewnie że chcemy. 1200 rupii od miejsca, cena nadrukowana na rezerwacji. Szczęście nam dopisuje.



W pociągu były wagony 3 klasy (chyba 1 sztuka, może dwie), dwa wagony klasy 2, do której się wbiliśmy i jak się okazało to nie ta klasa druga, więc wysiedliśmy i poszliśmy do wagonu klasy 2 z rezerwacją (1 wagon) i jeden wagon klasy 1.
W sumie mało, bo wypełniony wagon był po brzegi i jak byśmy mieli jechać te 4 godziny na stojąco z dzieciakami to byłoby krucho i to bardzo. A tak, psim swędem siedzimy i mamy dużo przestrzeni.

Klasa 1 i klasa 2 z rezerwacją są oddzielone od pozostałych klas, przejścia pomiędzy wagonami są zamknięte (na klucz).

Wrażenia z pociągu niezapomniane, widoki za oknami miód malina, słowami ciężko to opisać. Powiedzieć łał, to nie powiedzieć nic. Pociąg leniwie się sunie po torach, podkłady kolejowe ułożone równo niczym fale Dunaju, tory trzymają się podkładów na słowo honoru, ale komu to przeszkadza?



Pociąg jedzie tak wolno, że drzwi są pootwierane i albo ludzie siedzą na schodkach, albo stoją i fotografują. Taki lokalny folklor. Jest też odpowiednik Warsu, facet z lodówką z napojami albo pojemnikiem z jedzeniem - te ich bułeczki nadziewane różnymi wynalazkami, a na stacji kolejowej można zakupić solone fistaszki (dobre!) albo ananasy. 





W końcu pociąg dojeżdza do Nanu Oya (stacja, z której dojeżdza się do Nuwara Elija), i zaczyna się poszukiwanie transportu, już na dworcu proponują 1200 rupii za tuk tuka, po negocjacjach 600. Na razie dziękujemy.

I ni stąd podchodzi gościu, bierze plecak, mówi że ma auto i za 400 nas podrzuci do miasta.
He? No ale jak promocja to trzeba skorzystać. Podchodzimy pod 7 miejscowego vana, upewniam się że 400. Tak, no to jedziemy.

I tak od słowa do słowa, że zasadniczo to transport kosztuje 1200, ale że właśnie przywiózł kogoś za 1200 to na powrocie da rabat, a tak poza tym to nazywa się Samon i jest przewodnkiem i że jak chcemy to nas jutro obwiezie po okolicy i tu jest zeszyt z referencjami i w ogóle i tak dalej i tak dalej.
No niby fajnie, ale na ten moment to:
A) jesteśmy głodni
B) nie mamy gdzie spać
C) oba powyższe

I poprosimy o transport do jadłodajni z wifi, najlepiej z zachodnim jedzieniem, bo dziewczynki coś na miejscowe jedzienie to nie bardzo chcą patrzeć.
Nasz kumpel booking na Nuwara Elija proponuje albo turbo drogie i na wypasie, albo drogie i meliny.
Samon proponuje, że zawiezie nas w kilka miejsc i sobie coś wybierzemy. Padło na melinę, ale przynajmniej tanią. Trochę jak pokój Harrego Potera, przy schodach i małe.

Najważniejsze jednak to to, że dziewczynki podjadły i odżyły. Tata wiedział, że w górach im się poprawi.

No to umówiliśmy się z Samonem na jutro na odjazdówkę po polach herbaty i innych okolicznych atrakcjach, a sami zabraliśmy się za spacer po Victoria Garden. Czymś na kształt parku z elementami rozrywki. Wejście płatne, ale tylko dla obcokrajowców. Tutaj nie bawią się w polityczną poprawność.

Park jak park, w Polsce fajniejsze, ale ale ale tylko tutaj! Diabelski młyn napędzany dieslowym silnikiem od małego traktorka. 100 od sztuki i jedziemy! A dalej to już plac zabaw z huśtawkami i barierkamii ogólem szał dla dzieciaków. W końcu coś dla nich.

A wieczorem dość chłodno, jednak góry to góry, a już zdążyliśmy schować bluzy do plecaka... 

Plan na jutro szykuje Samon, ustaliliśmy że odpuszczamy na pewno Horton Plains, czyli miejscowy koniec świata. Jakiś czas temu podniesiono znacznie cenę wejścia i wedle wszelkich informacji stosunek jakości do ceny się mocno nie kalkuluje..







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli natchnęliśmy Ciebie do wypowiedzi, pisz tutaj: