Bądź co bądź pierwsza stolica, trzecie co do wielkości miasto, dawna siedziba monarchów, przepiękny budynek uniwersytetu, rejs po rzece Mondego....
Finalnie, wsiadamy w samochód i jedziemy do Porto :)
Doszliśmy do wniosku, że czasu to nam za wiele nie zostało.
Miejsce noclegowe w Porto zostało zaklepane kilka dni przed wyjazdem. Jak nigdy. Mało tego, padło na hotel - Pao de Acucar. Ostatnie piętro, wyjście na taras, z widokiem na pokryte dachówką dachy okolicznych kamienic (jak okiem sięgnąć), po prawej stronie króluje wieża Camara Municipal do Porto. Najważniejsze, że za rogiem jest ZAZA, ale o tym później.
Cel na dziś? Zobaczyć i spróbować jak najwięcej.
Obieramy kierunek na most Ponte Luís I – dwukondygnacyjny, 45 metrowy stalowy most. Jeden z symboli miasta. Po drodze mamy przyjemność zobaczyć z bliska Avenida dos Aliados, Praca de Liberdade, dworzec Sao Bento. Ale to co robi wrażenie to most. Sam w sobie i widok z niego.
Po prawej kolorowa Cais Ribeira, po lewej winiarnie, na wprost rzeka mieniąca się w słońcu. Dla takiego widoku, można by nawet zamieszkać pod mostem. Tym mostem. To co jest jeszcze interesujące po naszej lewej stronie to kolejka linowa, i takiej okazji nie można przegapić. Bilet kosztuje kilka euro i uprawnia do przejazdu w jedną stronę oraz jednego kieliszka porto w okolicznej winiarni. Fajnie :)
Widoki z kolejki również fajne. Wagonik mknie nad dachami niskich budynków pokrytych klasyczną pomarańczową dachówką. Z drugiej strony rozciąga się widok na rzekę i deptak. Strasznie kolorowo.
Przy dolnej stacji kolejki znajduje się plac zabaw, więc dla każdego coś miłego, szkoda tylko, że plac zabaw nie jest przy winiarni w której można zrealizować bilet ;)
Leniwie spacerowym krokiem ruszamy w kierunku mostu i drugiej strony rzeki. Po obu stronach koryta rzeki Douro stragany z bibelotami, ceny lekko zawyżone, ale nie kosmiczne.
Docieramy w końcu do ciągu kawiarni i restauracji. Zaskakująco pusto. W kawiarniach pojedyncze miejsca są zajęte, w restauracjach niemiłosierne pustki. Stąd wybór miejsca na obiadokolację staje się lekko problematyczny.
W tak zwanym międzyczasie zapada zmrok. Idealnie. Spacer po obiedzie będzie na najbliższy punkt widokowy. I wszystko byłoby super, gdyby po drodze nie było 150 tysięcy schodów i konieczności tachania wózka pod pachą. Ale nie ma co narzekać, widok pozwala zapomnieć o niedogodnościach, chociaż sam punkt widokowy po zmroku jest, delikatnie mówiąc, słabo oświetlony i straszy.
Będąc już pod hotelem postanawiamy jeszcze na chwilę wstąpić do wspomnianej Zazy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli natchnęliśmy Ciebie do wypowiedzi, pisz tutaj: